Jak zostałem Narodowcem
Od 2010 roku chodzę na Marsz Niepodległości. Na pierwszy poszedłem jako „reporter” Niepoprawnego Radia PL.
Na drugim byłem już warchołem, bojówką mimo ze ruszyłem szczęśliwie Emilii Plater i ominęła mnie prowokacja na Pl.Konstytucji, ale nie ominęła mnie policyjna zadyma na pl.Na Rozdrożu.
Trzeci, rozpoczęła zadyma przy rondzie Dmowskiego a potem odcięcie marszu od pomnika Piłsudskiego.
Ale dopiero w tym roku, dziś czułem się jak na froncie. Ale nie o wojennym froncie mówię, tylko o medialnym.
Z reportersko – blogowego obowiązku piszę teraz te notkę. Czytam bowiem komentarze i przez chwilę oglądałem TV Republikę.
Rano zajrzałem na niezależną by się niczego o Marszu w Warszawie nie dowiedzieć. Powoli więc wpychano mnie w środowisko organizatorów, odcinano mnie od partii opozycyjnej i od Gazety Polskiej. Te bowiem wyniosły się, zrejterowały do Krakowa. Ktoś napisał o geniuszu strategicznym Jarosława Kaczyńskiego.
Jak zwykle więc przed kościołem św.Barbary w Warszawie spotkałem zacnego Wazdara, który kolejny raz niósł ze mną baner radiowy od początku do końca, od Dmowskiego do pomnika Dmowskiego.
Szliśmy w centralnej części pochodu. Liczby szacunkowe określające ilość uczestników na 50 tys. (polowa tego co w zeszłym roku) wydają sie odpowiadać rzeczywistości.
O walkach zamaskowanej grupy z bojówkarzami dziwnym trafem przygotowanymi na tę rozróbę, którzy ze swojego lewackiego sqautu (Squat, (spolszczane skłot) – opuszczone pomieszczenie lub budynek, zajęty, przeważnie, bez zgody właściciela) rzucali w atakujących koktailami mołotowa dowiedziałem się po powrocie do domu.
O spaleniu tęczowej instalacji, wiedziałem wcześniej z informacji telefonicznych przekazywanych uczestnikom marszu. Ale to wszystko działo się jakby obok. My szliśmy w atmosferze raczej wesołej. Okrzyki i hasła nie odbiegały radykalizmem od tych z lat poprzednich. Czyli „sierpem i młotem…”, „Bóg, honor i Ojczyzna”, „Narodowe Siły Zbrojne”, „Gdzie są flagi?”, „Armia Krajowa”, „Chwała bohaterom”, „A na drzewach…”.
Nad wszystkim powiewały gęsto, biało-czerwone „Nie różowe nie tęczowe tylko … barwy narodowe”.
Zatrzymano czoło marszu w momencie kiedy skręcaliśmy z Puławskiej w kierunku Spacerowej. Zatrzymała oczywiście z niezrozumiałych przyczyn policja. Potem dokładnie w tym miejscu spłonęła policyjna budka strażnika (to są tyły ambasady rosyjskiej).
W tym momencie byłem kilka metrów od zdarzenia bo znowu zatrzymano czoło marszu. Grupy młodych ludzi ubranych w ciemne kurtki w kominiarkach przebiegły obok udając się w dół. Wrzucano race na teren ambasady. Dziwiło mnie tylko że Marsz stoi jakby ktoś czekał na większą zadymę w tym miejscu. Nic takiego się nie stało. To była mniej więcej 16:40 kiedy to urząd miejski rozwiązał zgromadzenie. Ale o tym dowiedzieliśmy się dokładnie z drugiej strony ambasady (ok.godz.17:15), a więc przed jej reprezentacyjnym wejściem. Dziesiątki ludzi zostało wezwanych do rozejścia się w miejscu skąd nie było żadnej ucieczki. Na górze stały oddziały ZOMO, a od dołu Belwederskiej migały niebieskimi światłami policyjne radiowozy wzywając posłów do opuszczenia zgromadzenia bo może zostać naruszony ich immunitet. Posłów nie widziałem., ale robiło to wrażenie. Nie ma tam żadnych bocznych uliczek czy przejść. Pułapka. Poczułem się nieco bezsilny. Tłum stał, ktokolwiek chciałby uciec nie miał szans. Świadomość wielkości zgromadzonych sił policyjnych powodowała, że niektórzy zapalali „ostatnią fajkę”. Jakiś młodzian złamał nogę i potrzebna była pomoc karetki, Ta była na miejscu, bo jechała razem z pochodem.
Trwało to ok 15 minut, ten postój, oczekiwanie co dalej, docierające sygnały o nadjeżdżających armatkach wodnych. Wokół mnie ludzie w każdym wieku. Dzieci, młodzi, starsi i staruszki ze staruszkami. Wszyscy z jakąś polską flagą. Na patyczkach, drążkach i wielometrowych wysięgnikach. Największa to jak zwykle ta niesiona przez kilkadziesiąt osób a mierząca 50 metrów lub więcej.
Zaśpiewaliśmy narodowy hymn i chwilę później ruszyliśmy w górę do pomnika Piłsudskiego, a potem szybkim krokiem w kierunku pomnika Dmowskiego. Marsz szedł tu cicho, nie było skandowania haseł, faktycznie jakby nas rozwiązano. Pokłoniliśmy się obu polskim politykom, ale na dół do Agrykoli nie zeszliśmy, no bo w końcu nie byliśmy jeszcze wtedy narodowcami. My, tzn ja i Wadzar. Bo część zeszła, a część, tę co szła z tyłu marszu, spałowano na placu Na Rozdrożu (o czym podobno było w niezależnej telewizji).
Nie było posłów, nie było opozycyjnej partii bo ich marsz i święto z dala od stolicy się odbyło. A to w którym brałem udział, to święto narodowców, spałowano narodowców, uczestniczyli narodowcy, organizowali narodowcy, aresztowano narodowców i narodowcy, narodowców z narodowcami … we wszystkich mediach.
Pozdrawiam więc te dziewczyny od 7 do 77 lat i tych chłopaków od 8 do 87 z narodowym uśmiechem na twarzach.
PS.Widziałem też jeden narodowy Klub Gazety Polskiej, ale nie wiem czy go nie wpuszczę w kanał jak podam miasto z którego przyjechali. Powiem więc tylko, że do Krakowa mieli bliżej i że odważnie nieśli swój baner z orłem.